Wywiad z Maciejem Maniewskim 

W telewizji prowadzi program „Afera fryzjera”, prywatnie – wiedzie spokojne życie z rodziną w domu pod Warszawą. Maciej Maniewski opowiada nam o swojej karierze i o tym, jak dzięki żonie, dziecku i… pandemii odnalazł wewnętrzną równowagę i swoje miejsce na Ziemi.

Z toalety AquaClean Sela korzysta Maciej Maniewski

Kiedy zaczęła się Pana przygoda z fryzjerstwem?

Bardzo wcześnie wybrałem drogę zawodową – to był rok 94., miałem 15-16 lat. W Lublinie, skąd pochodzę, trafiłem na doskonałego mistrza, który nauczył mnie przede wszystkim, że praktyka jest najważniejsza. Dlatego już jako nastolatek zacząłem regularnie pracować. Śmiało można więc powiedzieć, że fryzjerstwem zajmuję się już od 25 lat, siedem dni w tygodniu. Dzięki doświadczeniu i ciężkiej pracy mam dziś w Polsce kilka salonów Maniewski, od 20 lat zajmuję się również edukacją – szkolę fryzjerów w kraju i na świecie. Do tego dochodzą produkcje telewizyjne w TVN czy na mój kanał YouTube i ogólnie – prowadzenie firmy, w której pracuje ponad sto osób. Krótko mówiąc – jest co robić.

Nie każdy może się pochwalić siecią salonów w całej Polsce – czy trudno było się przebić?

Nie było łatwo. Pierwsza trudność, z jaką musiałem się zmierzyć, to sam wybór zawodu, chociażby z powodu wieku – 15 lat to bardzo wczesny wiek na podejmowanie decyzji, co się chce robić w życiu. Wychowywałem się na „niegrzecznym” lubelskim podwórku, gdzie od dzieciństwa trenowałem sztuki walki, miałem starszych kolegów, szybko dorastałem. Chciałem być fryzjerem lub kucharzem – to były moje dwa marzenia. Zastanawiałem się, jak moje środowisko zareaguje na fryzjerstwo – nie zapominajmy, że kiedy młody chłopak w 94. roku mówił, że chce zostać fryzjerem, brzmiało to dosyć dwuznacznie. Na szczęście, mimo obaw, podjąłem tę decyzję. Druga trudność polegała na tym, że szybko przekonałem się, jak ciężką pracą fizyczną jest fryzjerstwo. Codziennie wiele godzin stania, ogromna odpowiedzialność i ciągła edukacja. W tym zawodzie, zapewne jak w wielu innych, człowiek się całe życie uczy.

Mój dziadek po wojnie prowadził zakład fryzjerski. Wspominał tę pracę jako ogromny ciężar – aspekt fizyczny, ale też rozmowy z klientami, niekiedy niezadowolonymi – ich marudzenie, emocje, oczekiwania, którym trzeba sprostać.

Dlatego właśnie często się mówi, że fryzjer jest trochę jak psycholog. Ludzie siadają na fotelu, jak na kozetce, nawiązują relacje. Emocjonalnie jest to bardzo wymagające. Fryzjer jest odpowiedzialny za całokształt – samopoczucie klienta i efekt końcowy swojej pracy, z której klient nie zawsze jest zadowolony. Powtarzam moim pracownikom i ludziom na szkoleniach, że nadwyrężamy nasze zasoby, bo chcemy dać zdecydowanie więcej niż mamy. Ludzie zawsze chcą więcej, a ja często nie mogę im tego dać – mówię to w imieniu swoim i pewnie też innych fryzjerów. To jest wielka odpowiedzialność i stres. Jestem zodiakalną panną, do wszystkiego podchodzę profesjonalnie, perfekcyjnie i niestety niejednokrotnie sam się ze sobą męczę, bo chciałbym, żeby wszyscy tak podchodzili do swojej pracy, a niestety tak nie jest, co widać w moich programach, które prowadzę w TVN.

Jako obserwator stojący z boku mam wrażenie, że buduje Pan fajną aurę i prestiż wokół tego zawodu, co wcale nie jest u nas takie oczywiste.

W latach 90., kiedy zaczynałem, we fryzjerstwie były znane nazwiska z Warszawy, Krakowa, Lublina, odbywały się pokazy, którymi się zachłysnąłem – porządne, profesjonalne, eleganckie, rzemieślnicze. Później salony i akademie fryzjerskie zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu, fryzjerstwo stało się nijakie. Na szczęście moda ma tendencje do powracania, jest jak fala – mam wrażenie, że udało mi się wywołać come back wielkiego fryzjerstwa z lat 70., kiedy się urodziłem i 90., kiedy zaczynałem swoją przygodę. Wydaje mi się, że udało się przywrócić mój zawód na profesjonalne tory, fryzjerstwo ponownie stało się ważne. Można powiedzieć, że poniekąd przewidziałem popularność branży beauty, że ludzie będą zainteresowani dostępem do profesjonalnych usług, takich jak konsultacje czy edukacja. Wszystko, co związane z kobietami, ale także z mężczyznami, z dbaniem o siebie – wejdzie na falę. Cieszę się, że jestem postrzegany w Polsce jako ekspert, jako marka opiniotwórcza – ja i moja firma cieszymy się ogromnym zaufaniem, kojarzymy się z prestiżem i jakością, obsługujemy rocznie ok. 30 tys. klientów. To dla mnie szalenie ważne, ponieważ moje motto brzmi „po pierwsze nie szkodzić”, czyli robić wszystko tak, aby to było zdrowe i dobre dla włosów. Zawsze uważałem, że piękne włosy, to zdrowe włosy.

To rzeczywiście duża zmiana. Dom, żona, dziecko, praca, do tego jeszcze pandemia – jak się Pan w tym odnajduje?

Ubiegły rok był trudny i przytłaczający. W momencie, gdy przyszedł ten największy spokój, rozpoczął się także lockdown, co wywołało we mnie mnóstwo obaw – o firmę, o pracowników. Starałem się pomóc ludziom – fryzjerom z branży, kobietom w domach, robiłem cuda, żeby nie siedzieć w domu i się nie zamartwiać, tylko przekuć całą sytuację w coś dobrego. Powstało sporo kreatywnych pomysłów, zrealizowaliśmy wiele ciekawych projektów – odnotowaliśmy milionowe zasięgi w relacjach z konsultacjami na Instagramie i Facebooku. Mimo że ciężko mi mówić o tym locdownie, wydarzyło się w moim życiu najpiękniejsze, co mogło mnie spotkać – okazało się, że wraz z moją wtedy jeszcze narzeczoną, Sonią, będziemy mieli dziecko. Czekaliśmy na szczęśliwe rozwiązanie, były obawy, nerwy – bo przecież pandemia, dlatego doszliśmy do wniosku, że to odpowiedni moment na ślub. Zorganizowaliśmy cudowną uroczystość w ogrodzie, dla dwudziestu osób – najbliższej rodziny i przyjaciół. Prywatnie wyciągnąłem z pandemii wszystko, co najlepsze i było mi to bardzo potrzebne. Moje życie trochę wyhamowało, uspokoiłem się, odzyskałem balans, mam wspaniałą córkę Mię. To najpiękniejszy okres mojego życia, ale też ogromne wyzwanie. Dorosłem, zrozumiałem, że największym celem i motywacją jest dla mnie rodzina. Podsumowując – prywatnie najlepszy czas, a zawodowo, to chyba jak u każdego – walka o przetrwanie, dużo emocji.

Jak wyglądał ślub w pandemii? Całe przygotowania, próbne fryzury, makijaże itp.?

Mojej Soni zawsze wszyscy zazdroszczą, że ma w domu fryzjera, ale to jest trochę jak w tym powiedzeniu… szewc bez butów chodzi. Decyzja o ślubie była spontaniczna, dlatego ominęło nas szaleństwo przygotowań. Nie mogliśmy urządzić ceremonii w hotelu w Warszawie, w urzędzie też była jakaś katastrofa i się nie dało. Postanowiliśmy więc zorganizować ślub w naszym ogrodzie, pod Warszawą – przyjechał urzędnik, było romantycznie, kameralnie, cudownie, lepiej nie mogłem sobie tego wyobrazić.

A opowie Pan coś więcej o samym ogrodzie i o domu? To piękne miejsce, czy sami wszystko zaprojektowaliście?

Miałem jasno określoną wizję wnętrz, ale skorzystałem z pomocy architektów, którzy ją zwizualizowali i opracowali technicznie. Od lat jestem zakochany w takich materiałach, jak beton, drewno, szkło. Wnętrza są nowoczesne, ale jednocześnie ciepłe, domowe. Na parterze jest część dzienna – wypoczynkowa ze strefą telewizyjną, jest otwarta kuchnia i duża jadalnia – bardzo lubię gotować i w pandemii w końcu znalazłem na to czas. Jest też pokój gościnny. Góra to część prywatna – znajduje się tam nasza sypialnia, żony i moja, a także pokój Mii. Całe zaplecze gospodarcze, takie jak pralnia, suszarnia itp. jest w podziemiu, obok garażu. Tam też znajduje się moje studio – śmieję się, że moja historia zatoczyła koło – zaczynałem w garażu i znowu w nim wylądowałem. Nie jest to jednak salon fryzjerski, tylko przestrzeń, która pełni funkcję biura i studia, w którym powstają materiały np. na YouTube i inne kanały. Z kolei ogród, to miejsce, w którym mogę się trochę wyżyć. Odnalazłem się w roli ogrodnika – podczas kilku godzin w ogrodzie wyrzucam z siebie nerwy i złe emocje, to jest ciężka, fizyczna praca, ale też wielka frajda. Stworzyłem to miejsce od podstaw, wraz z pomocnikiem zrobiliśmy wszystko, co jest związane z trawą, nawodnieniem, zakrzewieniem, drzewami. Pracy było dużo, jest tu kilka tysięcy metrów kwadratowych. Niestety robiliśmy ten ogród bez planu, co było błędem, teraz trzeba przerabiać, ale daje mi to dużo satysfakcji. Nie wiem dlaczego – widocznie mój organizm potrzebował kontaktu z naturą, bo przesadziłem ze wszystkim, jakby powiedział do mnie „chłopie, szukaj lasu, przyrody i zwolnij” – dzięki ogrodowi odzyskuję równowagę.

Jak udało się Panu zbudować to zaufanie klientów? Czy są jakieś szkolenia z obsługi klienta, czy to raczej kwestia doświadczenia, rzemiosła, intuicji?

Takich szkoleń nie ma i ostatnio zacząłem się zastanawiać, czy rzeczywiście nie są potrzebne – czasy się zmieniają, u klientów jest dużo niepewności, dużo emocji. Do tej pory bazowaliśmy na dobrej edukacji pracowników – aby zatrudnieni u mnie ludzie byli pewni swoich umiejętności, wtedy klienci im ufają. Od 17 lat szkolę mój zespół w ten sposób, to jest podstawa, staram się to kontrolować. Wdrażam też nowe pomysły i rozwiązania, sam widzę, że powinienem bardziej skupiać się na pewnych rzeczach – nie da się robić wszystkiego naraz. Przez chwilę zajmowałem się jednocześnie salonami, akademią, programami dla telewizji i na kanał na YouTube, social mediami, biznesem, dystrybucją kosmetyków. Tych tematów zrobiło się bardzo dużo, postanowiłem zrobić rachunek sumienia, cofnąć się do tego, co najważniejsze i skupić na tym, co naprawdę wymaga dopieszczenia. Zwłaszcza że mamy teraz trudny czas w branży, prawdopodobnie nie zmieni się to szybko, skorygowanie kursu jest więc istotne.

A pamięta Pan przełomowy moment w karierze? Czy było to właśnie wejście w jakiś nowy, nieznany Panu obszar, rozpoczęcie współpracy z telewizją?

Marka Maniewski powstała w 2005 roku w Krakowie, zaczynaliśmy od salonu urządzonego w garażu. Od początku współpracowałem z krakowskim oddziałem TVN, przy programie „Rozmowy w toku” Ewy Drzyzgi – czesałem wszystkie gwiazdy, które przyjeżdżały na nagrania. Od razu byłem kojarzony z bardzo profesjonalnym strzyżeniem i obsługą gwiazd, to było wyższe fryzjerstwo, dokładnie takie, o jakim marzyłem. Stałem się fryzjerem od zadań specjalnych. To był pierwszy przełom – kiedy coraz więcej znanych i popularnych osób zaczęło przyjeżdżać do mnie do Krakowa, pojawiły się też zaproszenia na plany zdjęciowe do filmów, np. Wojciecha Smarzowskiego i wielu innych. Zacząłem specjalizować się w konkretnych metamorfozach – kiedy trzeba bardzo zmienić aktorkę do roli, pamiętam taką współpracę z Sonią Bohosiewicz czy Magdaleną Cielecką. Kolejnym, chyba największym przełomem, było odcięcie się emocjonalne od Krakowa i przeprowadzka do Warszawy. Któregoś dnia na mój fotel w salonie w Vitkacu trafiła Maja Sablewska i zaprosiła mnie do pracy na planie jej programu „Sablewskiej sposób na modę”, robiła wtedy drugi sezon, zostałem do ostatniego. Warszawa wciągnęła mnie totalnie, wpadłem w wir rozmaitych zajęć i w końcu w pracoholizm, aż przyszedł taki moment, że musiałem się uspokoić – zawodowo wybrać cele, na których chcę się skupić, poukładać też sprawy prywatne. Przeprowadziłem się pod Warszawę, do lasu – potrzebowałem wyciszenia, które może dać przyroda. Stąd właśnie wzięła się znajomość i współpraca z firmą Geberit, która dała mi ogromne, profesjonalne wsparcie i świetne produkty, z których jestem bardzo zadowolony. Budowa domu była chyba największym wyzwaniem w moim życiu. Niewiarygodne, ile się przez ten rok działo – planowanie, projektowanie, zakupy, urządzanie, finalizacja… Kiedy dom był gotowy, nakręciliśmy program „Gwiazdy prywatnie”. Skończyłem urządzać ostatnie wnętrza, m.in. łazienkę, dobę przed zdjęciami. Kiedy ekipa wyszła, za chwilę zaczął się pierwszy locdown w marcu zeszłego roku i byłem szczęśliwy, że zostałem w tym nowym domu, który trochę mnie wykończył, ale nadszedł w końcu czas na odpoczynek, relaks, łapanie równowagi.

Błędy w projektowaniu przestrzeni, zarówno na zewnątrz, jak i w środku, są powszechne, zwłaszcza gdy robi się to pierwszy raz. Czy udało się ich Panu uniknąć, jeśli chodzi o wnętrze domu?

Jest trochę prawdy w przysłowiu, które mówi, że pierwszy dom buduje się dla wroga, drugi dla przyjaciela, a trzeci dla siebie, mimo to uważam, że osiągnąłem sukces, bo niewiele bym teraz zmienił. Dom jest piękny, ma ogromne okna, przestrzeń. Poprosiłem kiedyś Dorotę Szelągowską, żeby przyjechała do mnie i go oceniła. Kiedy weszła do środka powiedziała „Nic tu nie rób, nawet jak wstawisz tylko kanapę, będzie dobrze”. A później trochę doradziła i pomogła, pokazała, co możemy zrobić. Krótko mówiąc, ten dom ciężko popsuć – jest w moim ulubionym, minimalistycznym stylu, ale ma też elementy skandynawskie. Ewentualnie przerobiłbym dosłownie drobiazgi – mam chyba ze dwieście gniazdek, a i tak korzystam z przedłużaczy, mimo trzech łazienek, brakuje mi jeszcze jednej. Z łazienkami w ogóle jest śmieszna historia – człowiek czasami ma tendencję do zrobienia czegoś pięknego i nowego, a potem z tego nie korzysta. Najbardziej specyficzna i spektakularna jest łazienka w naszej sypialni – to duża otwarta przestrzeń z wielkim łóżkiem i czarną, designerską wanną, to miała być nasza główna strefa relaksu, z piękną czarną łazienką z toaletą myjącą. Póki co, Sonia często zostaje z Mią na dole, w pokoju gościnnym, gdzie jest mała łazienka z prysznicem, a z naszej pięknej sypialni z łazienką korzystam sam, kiedy chcę się wyspać. A najczęściej też jestem z żoną i córką na dole. Mamy jeszcze jedną łazienkę, urządzoną z myślą o Mii, na górze, z niej też lubię korzystać, ale jednak najczęściej używana jest ta gościnna. Mam nadzieję, że spodoba się też naszym gościom.

A które miejsce w domu jest Pana ulubionym?

Może to zabrzmi śmiesznie, ale najbardziej lubię moją strefę relaksu przed telewizorem. Kiedyś odpoczywałem czytając książki, ale teraz momentalnie zasypiam po przeczytaniu jednej strony, a że od dawien dawna lubię dobre kino, to najlepiej odpoczywam przed telewizorem. Uwielbiam ten moment wieczorem, kiedy Mia i Sonia już śpią, a ja mogę położyć się na pięknej szarej kanapie i obejrzeć odcinek świetnego serialu. Bardzo mnie to relaksuje, zwłaszcza gdy wiem, że następny dzień będzie bardzo intensywny. Plusem jest także to, że kiedy oglądam coś ciekawego, odkładam telefon – wyciszam, jak w kinie – to jest czas tylko dla mnie i nikt mi go nie zabiera.

Panie Macieju, dlaczego zdecydował się Pan na dom, a nie na mieszkanie?

To było moje największe marzenie – mieć swój własny dom i kawałek ogródka. Wychowałem się w blokach – najpierw mieszkałem z mamą w jednym pokoju u dziadków, później przeprowadziliśmy się do mieszkania własnościowego mamy. Z kolei w Warszawie mieszkałem na Żoliborzu, który bardzo lubiłem – wiodłem wtedy kawalerskie życie, miałem apartament z widokiem na miasto. Kolejny etap, najpoważniejszy i najważniejszy dla mnie – rodzina, żona, dziecko – kojarzył mi się ze spacerami, przyrodą. Wróciłem do swoich korzeni, w dzieciństwie często jeździłem do dziadka, który mieszkał w Janowie Lubelskim, wśród pięknych sosnowych lasów – wtedy zakiełkowała we mnie ta miłość do natury. I kiedy już mieszkając w Warszawie przesadziłem z pracą, odezwała się we mnie znowu potrzeba kontaktu z przyrodą. Szukałem miejsca niedaleko stolicy, gdzie będą sosny, świeże powietrze, tlen – i znalazłem.

Wrócę jeszcze na chwilę do tematu produktowego – Geberit zaprosił Pana do projektu związanego z nietypowym jak na Polskę rozwiązaniem, czyli z toaletą myjącą. Z badań wiemy, że świadomość produktu jest duża, ale wciąż niewiele osób się na niego decyduje. Czy Pan miał jakieś obawy?

Mam wrażenie, że ten temat w Polsce jest jeszcze tabu, jest wokół niego wiele niedopowiedzeń. Wychodzę z założenia, że o pewnych rzeczach trzeba mówić wprost. Są pewne produkty i dobra ekskluzywne, które nie do końca pasują do mentalności Polaków, a są zupełnie normalne i warto czasem uzbierać na nie pieniądze i je kupić oraz mieć satysfakcję, że ma się coś lepszego, jakościowego. Tak samo jest z usługami w mojej branży. Wolałbym, aby klientki przyjeżdżały do mnie raz na pół roku, zrobić porządne strzyżenie, dobrać super kolor, niż żeby odwiedzały fryzjera co miesiąc, ale nigdy nie były do końca zadowolone. Prywatnie i biznesowo dużo podróżuję po świecie, w Singapurze toaleta myjąca jest czymś powszechnym, takie urządzenia są nawet w ubikacjach na lotnisku. Uważam, że jest to produkt, który każdy, kogo na niego stać, powinien sobie kupić. Temat higieny ogólnie nie jest łatwy, choć jest mi bardzo bliski – rozmawiam z klientkami o skórze głowy, niemal jak trycholog, jak lekarz. Higiena ciała jest podobnym zagadnieniem – dbanie o nią, zapewnienie sobie komfortu powinno być powszechne. Zachęcam wszystkich, aby spróbowali i przekonali się, jak wygodnym rozwiązaniem jest toaleta myjąca. Jako Polacy jesteśmy coraz bardziej świadomi siebie, swojego ciała – dbamy o siebie, popularne są diety, sport. Normalne jest dla nas branie prysznica, korzystanie z toalety myjącej również takie powinno być. Dla higieny, komfortu i poprawy jakości życia.

Czy chcesz poznać to uczucie świeżości? 

broszura Geberit AquaClean

Gdy raz przekonasz się, jakie wrażenie świeżości i czystości pozostawia toaleta myjąca Geberit AquaClean, na pewno z niego nie zrezygnujesz.

Dowiedz się więcej o testach i zakupie
Więcej informacji o poszczególnych modelach
Pobierz broszurę Geberit AquaClean  (5.9 MB)
Skontaktuj się z nami za pomocą formularza kontaktowego